Rozdział 3
Obudziłam się na jakieś sali. Leżałam na stole przypięta do różnych kabelków, a na twarzy miałam maseczkę tlenową. Po chwili usłyszałam czyiś głos: ,,Nie mogliśmy cię zostawić na wpół martwą. To nie my mamy cię zabić tylko ci na dole . Nie możemy ingerować w twoją śmierć".
Po chwili zrozumiałam o kim mowa. A po dłuższej chwili, kto do mnie mówi. To owa pamiętna bizneswomen która mnie przywitała słowami ,,Mamy dla ciebie niespodziankę". Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Miała biały fartuch lekarski i rozpuszczone blond włosy. Z jej oczu zniknęły okulary. Zaczęłam się podnosić kiedy, ona mnie przytrzymała.
Nie możesz się ruszać - oznajmiła.
Próbowałam się wyrwać, ale ona była silniejsza. Zrezygnowana opadłam na posłanie.
- A co z Mattem? - spytałam.
Spojrzała na mnie chwilę po czym oznajmiła:
- Matthewem Strepem? - Przytaknęłam. - Zaraz potem jak wcisnęłaś przycisk otworzyły się wszystkie drzwi.
Super! - pomyślałam - To już wiemy.
Kobieta podszedła do ściany i chwilę potem, ku moim oczom ukazał się olbrzymi panel sterujący. Kilka jej szybkich ruchów starczyło żeby, zobaczyć co się dzieję na arenie. Po chwili zobaczyłam jak gaśnie światło a ona wychodzi.
Miłego seansu - powiedziała wychodząc.
Na początku nic się nie działo potem, na arenie otworzyły się drzwi i wtedy zrobiło się zamieszanie. Wszyscy ruszyli do drzwi, łącznie z Mattem. Na zewnątrz okazało się że, teren jest ogrodzony drutem kolczastym. Dwie dziewczyny uciekły. (Były chyba z dwójki i czwórki.) Kolejna osoba która chciała uciec, wykrwawiła się na śmierć. Kilka osób zostało zabitych przez silnych. A Matt... O Boże, Matt ! Spojrzałam szybko na czas na filmie i na panelu.
Taki sam!
Matt właśnie walczy o swoje życie z mięśniakiem z Jedynki. Zrywam z siebie kabelki i potrącam po drodze doktor Barbie. Dopadam jednego z kontrolerów i chwytam go za kołnierz sycząc do niego: Zawieź mnie na dółz w tej chwili.
Nagle coś ciągnie mnie do tyłu.
Wysłać ją na arenę w tej chwili - mówi blondynka tonem pozbawionym emocji.
Dwóch strażników zawlokło mnie do windy i wyekspediowali w jednym kierunku. Gdy tylko kopuła się podniosła, wystrzeliłam jak z procy.
Do Matta.
Nie musiałam długo biec. Po chwili stałam dokładnie naprzeciwko napastnika mojego przyjaciela.
- Ej gruby nie pozwalaj sobie! - krzyknęłam.
Na krzyk mogłam już sobie pozwolić, bo na arenie nie było już kogo innego. Mięśniak obrzucił się i popatrzył na mnie wrogim spojrzeniem.
- Skoro jestem gruby, to muszę jakoś spalić tłuszcz nie uważasz? Na przykład zabijając twojego...
Nie dokończył swojego wywodu. Został trafiony oszczepem przez... Rose Bennett. Nagle obudziłam się z odrętwienia. Rzuciłam się ku Mattowi.
Kocham cię - szepnął i nagle jego usta znieruchomiały.
Jego oddech ustał.
Natychmiast zaczęłam mu udzielać pierwszej pomocy.
Nie zostawiaj mnie - z oczu zaczęły mi płynąć strumieniem łzy. - Nie zostawiaj mnie, słyszysz? Kocham cię.
Rose nagle powiedziała:
- Był gong.
- Nie było żadnego gongu - wycharczałam, choć i tak zaprzeczałam prawdzie.
Pocałowałam go wystawiając środkowy palec w górę.
Popatrzyłam na chwilę jeszcze w jego niebieskie oczy, po czym je zamknęłam.
Teraz po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy złości.
Postanowiłam ich wszystkich ośmieszyć. Postanowiłam ośmieszyć prezydenta.
Mam już was dość! - Zaczęłam się drzeć. - Wy mordercy! Jak tak będziecie dalej robić, to kto wam będzie płacił podatki i rachunki! Wy niszczyciele, tylko jedno wam w głowie - śmierć! Śmierć tylko wam w głowie! Nie liczycie się z innymi. Nie liczycie się z miłością. To was pogrąży! I ja tego dopilnuje!
Na koniec tego przedstawienia chwyciłyśmy się z Rose za ręce i uniosłyśmy je w górę.
Nagle z ziemi wyrosła wielka szyba i nas rozdzieliła. Po chwili cała podłoga (z wyjątkiem skrawka pod naszymi nogami) zniknęła, a zamiast niej pojawiła się lawa. Moja towarzyszka podeszła do krawężnika i patrzyła się w krawędź, między platformą a wielką przepaścią. Po chwili ugięła nogi i ręce przygotowując się do skoku.
Nie Rooose! - darłam się. - Nie wolno ci. Nie masz prawa!
W tym momencie czas się dla mnie zatrzymał, lub raczej biegł w zwolnionym tempie. Przy moim ostatnim zdaniu skoczyła do lawy. Po chwili zabił ostatni gong na tej arenie.
Wygrałam.
Zostałam skazańcem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Po chwili zrozumiałam o kim mowa. A po dłuższej chwili, kto do mnie mówi. To owa pamiętna bizneswomen która mnie przywitała słowami ,,Mamy dla ciebie niespodziankę". Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Miała biały fartuch lekarski i rozpuszczone blond włosy. Z jej oczu zniknęły okulary. Zaczęłam się podnosić kiedy, ona mnie przytrzymała.
Nie możesz się ruszać - oznajmiła.
Próbowałam się wyrwać, ale ona była silniejsza. Zrezygnowana opadłam na posłanie.
- A co z Mattem? - spytałam.
Spojrzała na mnie chwilę po czym oznajmiła:
- Matthewem Strepem? - Przytaknęłam. - Zaraz potem jak wcisnęłaś przycisk otworzyły się wszystkie drzwi.
Super! - pomyślałam - To już wiemy.
Kobieta podszedła do ściany i chwilę potem, ku moim oczom ukazał się olbrzymi panel sterujący. Kilka jej szybkich ruchów starczyło żeby, zobaczyć co się dzieję na arenie. Po chwili zobaczyłam jak gaśnie światło a ona wychodzi.
Miłego seansu - powiedziała wychodząc.
Na początku nic się nie działo potem, na arenie otworzyły się drzwi i wtedy zrobiło się zamieszanie. Wszyscy ruszyli do drzwi, łącznie z Mattem. Na zewnątrz okazało się że, teren jest ogrodzony drutem kolczastym. Dwie dziewczyny uciekły. (Były chyba z dwójki i czwórki.) Kolejna osoba która chciała uciec, wykrwawiła się na śmierć. Kilka osób zostało zabitych przez silnych. A Matt... O Boże, Matt ! Spojrzałam szybko na czas na filmie i na panelu.
Taki sam!
Matt właśnie walczy o swoje życie z mięśniakiem z Jedynki. Zrywam z siebie kabelki i potrącam po drodze doktor Barbie. Dopadam jednego z kontrolerów i chwytam go za kołnierz sycząc do niego: Zawieź mnie na dółz w tej chwili.
Nagle coś ciągnie mnie do tyłu.
Wysłać ją na arenę w tej chwili - mówi blondynka tonem pozbawionym emocji.
Dwóch strażników zawlokło mnie do windy i wyekspediowali w jednym kierunku. Gdy tylko kopuła się podniosła, wystrzeliłam jak z procy.
Do Matta.
Nie musiałam długo biec. Po chwili stałam dokładnie naprzeciwko napastnika mojego przyjaciela.
- Ej gruby nie pozwalaj sobie! - krzyknęłam.
Na krzyk mogłam już sobie pozwolić, bo na arenie nie było już kogo innego. Mięśniak obrzucił się i popatrzył na mnie wrogim spojrzeniem.
- Skoro jestem gruby, to muszę jakoś spalić tłuszcz nie uważasz? Na przykład zabijając twojego...
Nie dokończył swojego wywodu. Został trafiony oszczepem przez... Rose Bennett. Nagle obudziłam się z odrętwienia. Rzuciłam się ku Mattowi.
Kocham cię - szepnął i nagle jego usta znieruchomiały.
Jego oddech ustał.
Natychmiast zaczęłam mu udzielać pierwszej pomocy.
Nie zostawiaj mnie - z oczu zaczęły mi płynąć strumieniem łzy. - Nie zostawiaj mnie, słyszysz? Kocham cię.
Rose nagle powiedziała:
- Był gong.
- Nie było żadnego gongu - wycharczałam, choć i tak zaprzeczałam prawdzie.
Pocałowałam go wystawiając środkowy palec w górę.
Popatrzyłam na chwilę jeszcze w jego niebieskie oczy, po czym je zamknęłam.
Teraz po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy złości.
Postanowiłam ich wszystkich ośmieszyć. Postanowiłam ośmieszyć prezydenta.
Mam już was dość! - Zaczęłam się drzeć. - Wy mordercy! Jak tak będziecie dalej robić, to kto wam będzie płacił podatki i rachunki! Wy niszczyciele, tylko jedno wam w głowie - śmierć! Śmierć tylko wam w głowie! Nie liczycie się z innymi. Nie liczycie się z miłością. To was pogrąży! I ja tego dopilnuje!
Na koniec tego przedstawienia chwyciłyśmy się z Rose za ręce i uniosłyśmy je w górę.
Nagle z ziemi wyrosła wielka szyba i nas rozdzieliła. Po chwili cała podłoga (z wyjątkiem skrawka pod naszymi nogami) zniknęła, a zamiast niej pojawiła się lawa. Moja towarzyszka podeszła do krawężnika i patrzyła się w krawędź, między platformą a wielką przepaścią. Po chwili ugięła nogi i ręce przygotowując się do skoku.
Nie Rooose! - darłam się. - Nie wolno ci. Nie masz prawa!
W tym momencie czas się dla mnie zatrzymał, lub raczej biegł w zwolnionym tempie. Przy moim ostatnim zdaniu skoczyła do lawy. Po chwili zabił ostatni gong na tej arenie.
Wygrałam.
Zostałam skazańcem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze
Prześlij komentarz