Rozdział 17
Dla mojej najlepszej przyjaciółki Matyldy. <3
Nie mogłem o niej zapomnieć. Było to wręcz niemożliwe. Wyszłem żeby się przewietrzyć i poukładać to sobie w głowie ale bez powodzenia. Wspomnienia cisnęły mi się do głowy jedno po drugim nie dając mi wytchnienia i sprawiając mi fizyczny ból. Już dawno pozwoliłbym im sobą zawładnąć gdyby nie to że pragnąłem się zająć córką mojej Lacey. Lacey. To imię przywołało kolejną dawkę bólu więc wróciłem do domu i zapukałem do drzwi pokoju Gwen.
- Gwen? Jesteś tam - zapytałem pukając i nie dostając odpowiedz nacisnąłem powoli klamkę.
Gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem jak Harry leży i szepcząc pociesza Gwen obejmując ją przy tym. Szybko zamknąłem drzwi z powrotem i oparłem się o przeciwległą ścianę ciężko dysząc. Nie mogłem się odpędzić od tych wszystkich wspomnień. W mgnieniu oka przed oczami stanął mi podobny obraz do tego którego widziałem przed chwilą. Ja i Lacey leżymy na łóżku i się do siebie przytulamy. Ona-płacze rzewnymi łzami, ja-staram się ją pocieszyć. Jest to chwile po tym jak Lacey mówi mi że straciła naszego synka.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałem jej wtedy. I wtedy ona się roześmiała. Nigdy tego nie zapomnę. Jej perlistego śmiechu. Oraz tego że śmiała się żeby mnie pocieszyć wbrew swoim uczuciom. Była wyjątkowa. Niezwykła. Była najbardziej pozytywną rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Gdyby nie ona nie wiem gdzie teraz albo w ogóle bym był. Po prostu nie wiem.
Część 11
Harry
To nie było takie proste. Nic nie było proste. Gwen zachowywała się jak zombie od przynajmniej tygodnia. Nic nie jadła, nic nie piła tylko płakała. Ciągle płakała. To co czułem kiedy wpadła w odrętwienie po śmierci Clary nie mogło się równać z tym co obecnie czułem. Bezradność. Strach. W dniu pogrzebu Lacey myślałem złudnie że jest lepiej ale jaki tam ze mnie znawca? Żaden.
Wracając spod prysznica zauważyłem że drzwi do sypialni Gwen są uchylone.
Pewnie się obudziła - pomyślałem sobie.
Wszedłem powoli do środka i zamarłem. Gwen siedziała na brzegu łóżka i zasłaniając twarz rękoma płakała. Podszedłem do niej i najdelikatniej jak tylko umiałem zdjąłem jej dłonie z twarzy. Popatrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi i opuchniętymi niczym królik albinos oczami. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwile w milczeniu bo oboje nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- Dlaczego jeszcze nie uciekłeś ode mnie? - powiedziała drżącym głosem po czym znów wybuchła gwałtownym szlochem.
- Bo cię kocham Gwenny.
- Zawsze tak mówisz. Ale ja zabiłam własną matkę. Nie rozumiesz tego? - rzuciła się na łóżko w spazmatycznym szlochu.
- Zrobiłaś to pod wpływem jakiegoś syfu. To nic nie znaczy.
- Nic nie znaczy? - zaniosła się jeszcze większym płaczem o ile to było możliwe.
Bałem się że jej serce tego nie wytrzyma.
- Gwen - zabrałem jej ręce od twarzy bardziej zdecydowanym ruchem niż przedtem. - Gwen posłuchaj. Jesteś dla mnie wszystkim. - wyszeptałem to ostatnie zdanie po czym położyłem się obok niej i ją przytulił.Wtuliła się we mnie niepewnie. Chwile później wszedł Jayson. Jednak prawie natychmiast wycofał się zmieszany i zniknął za drzwiami. Gwen wstała z trudem z łóżka i słaniając się na nogach podeszła do szafy. Wyjęła z niej czarną sukienkę i osunęła się na podłogę.
* * *
Gdy wreszcie udało mi się wcisnąć w Gwen coś do jedzenia i picia pomogłem jej się ubrać. Byłem wstrząśnięty jej wyglądem, Jej ramiona były zapadnięte. Było widać jej żebra i zarys kręgosłupa. Aż bałem się zapiąć jej tę sukienkę na plecach. Widząc mój przerażony wzrok na swoim wychudzonym ciele objęła moją dłoń swoimi.
- Podasz mi tą czarną bluzę która wisi w szafie? - spytała i zaczęła kciukiem wykonywać koliste ruchy we wnętrzu mojej dłoni. Robiła to przez dłuższą chwilę aż do czasu gdy wysunąłem rękę i poszłem po sweter bo zauważyłem że cała drży z zimna. Założyłem jej sweter po czym usiadłem na krześle i posadziłem ją sobie na kolanach.
- Nie będziesz na mnie zła jeśli zabiorę cię gdzieś indziej niż na pogrzeb? - spojrzałem na nią niepewnie.
- Hmmm... - zamyśliła się na chwilę. - Czy ja wiem?
- Mnie nie pytaj.
Jeszcze chwilę patrzyła na mnie i w końcu odrzekła"
- A niech ci będzie - uśmiechnęła się. - Przyda mi się oderwać od tego wszystkiego.
Porwałem ją w ramiona i zaniosłem do samochodu. Moje serce było przepełnione nadzieją. Nadzieją na lepsze jutro. Na lepszą przyszłość. Jechaliśmy z godzinę aż w końcu dojechaliśmy na polankę przy granicy z Meksykiem. Od razu naszły mnie wspomnienia. Mama siedząca na fotelu i opowiadająca mi o swoich zaręczynach z tatą. Jednak za długo nie powspominałem głos Gwen przerwał mi.
- Jeju jak tu ślicznie. - odrzekła wyraźnie zachwycona.
- Dokładnie tak samo bym powiedział ale mnie uprzedziłaś. - uśmiechnąłem się do niej.
- Hmmm. - uśmiechnęła się po czym wskazała na moją wypchaną kieszeń. - Co tam masz?
- Nie ważne. - mruknąłem.
- Harry. Ty coś knujesz. - przyglądała mi się podejżliwie.
- Może - uśmiechnąłem się szelmowsko.
W każdym razie tak mi się wydawało.
Podeszła do mnie nieoczekiwanie i wyjęła mi ``to coś,, z kieszeni.
- Pudełko - odrzekła.
- Tak - podszedłem i wyjąłem je z jej ręki.
Odszedłem kila kroków od niej i ukląkłem przed nią.
Popatrzyła na mnie ze szczerym zdziwieniem w oczach.
- Gwenny? Wiesz o co chce cię spytać prawda?
- Ja... - zaczęła się jąkać. - Jesteś pewny?
- Tak Gwenny. Jestem. Jak niczego wcześniej.
- Ja. Harry...
- Gwenny. Wyjdziesz za mnie? Zostaniesz moją żoną?
- Harry, Ja... - zaczęła się powtarzać. - Jesteś pewien?
- Wyjdziesz? - ponowiłem pytanie.
- Tak Harry. Wyjdę.
Gdy to powiedziała poczułem jej niewyobrażalną miłość do mnie.
Drżącą ręką otworzyłem pudełko, wyjąłem z niego pierścionek i założyłem go na jej palec.
Rzuciła mi się w objęcia. Po chwili poczułem na swojej szyi łzy.
Odsunęła się delikatnie ode mnie i spojrzała na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami.
- Kocham cię Harry. Dziękuję. - szepnęła i przytuliła się do mnie z powrotem.

Nie mogłem o niej zapomnieć. Było to wręcz niemożliwe. Wyszłem żeby się przewietrzyć i poukładać to sobie w głowie ale bez powodzenia. Wspomnienia cisnęły mi się do głowy jedno po drugim nie dając mi wytchnienia i sprawiając mi fizyczny ból. Już dawno pozwoliłbym im sobą zawładnąć gdyby nie to że pragnąłem się zająć córką mojej Lacey. Lacey. To imię przywołało kolejną dawkę bólu więc wróciłem do domu i zapukałem do drzwi pokoju Gwen.
- Gwen? Jesteś tam - zapytałem pukając i nie dostając odpowiedz nacisnąłem powoli klamkę.
Gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem jak Harry leży i szepcząc pociesza Gwen obejmując ją przy tym. Szybko zamknąłem drzwi z powrotem i oparłem się o przeciwległą ścianę ciężko dysząc. Nie mogłem się odpędzić od tych wszystkich wspomnień. W mgnieniu oka przed oczami stanął mi podobny obraz do tego którego widziałem przed chwilą. Ja i Lacey leżymy na łóżku i się do siebie przytulamy. Ona-płacze rzewnymi łzami, ja-staram się ją pocieszyć. Jest to chwile po tym jak Lacey mówi mi że straciła naszego synka.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałem jej wtedy. I wtedy ona się roześmiała. Nigdy tego nie zapomnę. Jej perlistego śmiechu. Oraz tego że śmiała się żeby mnie pocieszyć wbrew swoim uczuciom. Była wyjątkowa. Niezwykła. Była najbardziej pozytywną rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Gdyby nie ona nie wiem gdzie teraz albo w ogóle bym był. Po prostu nie wiem.
Część 11
Harry
To nie było takie proste. Nic nie było proste. Gwen zachowywała się jak zombie od przynajmniej tygodnia. Nic nie jadła, nic nie piła tylko płakała. Ciągle płakała. To co czułem kiedy wpadła w odrętwienie po śmierci Clary nie mogło się równać z tym co obecnie czułem. Bezradność. Strach. W dniu pogrzebu Lacey myślałem złudnie że jest lepiej ale jaki tam ze mnie znawca? Żaden.
Wracając spod prysznica zauważyłem że drzwi do sypialni Gwen są uchylone.
Pewnie się obudziła - pomyślałem sobie.
Wszedłem powoli do środka i zamarłem. Gwen siedziała na brzegu łóżka i zasłaniając twarz rękoma płakała. Podszedłem do niej i najdelikatniej jak tylko umiałem zdjąłem jej dłonie z twarzy. Popatrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi i opuchniętymi niczym królik albinos oczami. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwile w milczeniu bo oboje nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- Dlaczego jeszcze nie uciekłeś ode mnie? - powiedziała drżącym głosem po czym znów wybuchła gwałtownym szlochem.
- Bo cię kocham Gwenny.
- Zawsze tak mówisz. Ale ja zabiłam własną matkę. Nie rozumiesz tego? - rzuciła się na łóżko w spazmatycznym szlochu.
- Zrobiłaś to pod wpływem jakiegoś syfu. To nic nie znaczy.
- Nic nie znaczy? - zaniosła się jeszcze większym płaczem o ile to było możliwe.
Bałem się że jej serce tego nie wytrzyma.
- Gwen - zabrałem jej ręce od twarzy bardziej zdecydowanym ruchem niż przedtem. - Gwen posłuchaj. Jesteś dla mnie wszystkim. - wyszeptałem to ostatnie zdanie po czym położyłem się obok niej i ją przytulił.Wtuliła się we mnie niepewnie. Chwile później wszedł Jayson. Jednak prawie natychmiast wycofał się zmieszany i zniknął za drzwiami. Gwen wstała z trudem z łóżka i słaniając się na nogach podeszła do szafy. Wyjęła z niej czarną sukienkę i osunęła się na podłogę.
* * *
Gdy wreszcie udało mi się wcisnąć w Gwen coś do jedzenia i picia pomogłem jej się ubrać. Byłem wstrząśnięty jej wyglądem, Jej ramiona były zapadnięte. Było widać jej żebra i zarys kręgosłupa. Aż bałem się zapiąć jej tę sukienkę na plecach. Widząc mój przerażony wzrok na swoim wychudzonym ciele objęła moją dłoń swoimi.
- Podasz mi tą czarną bluzę która wisi w szafie? - spytała i zaczęła kciukiem wykonywać koliste ruchy we wnętrzu mojej dłoni. Robiła to przez dłuższą chwilę aż do czasu gdy wysunąłem rękę i poszłem po sweter bo zauważyłem że cała drży z zimna. Założyłem jej sweter po czym usiadłem na krześle i posadziłem ją sobie na kolanach.
- Nie będziesz na mnie zła jeśli zabiorę cię gdzieś indziej niż na pogrzeb? - spojrzałem na nią niepewnie.
- Hmmm... - zamyśliła się na chwilę. - Czy ja wiem?
- Mnie nie pytaj.
Jeszcze chwilę patrzyła na mnie i w końcu odrzekła"
- A niech ci będzie - uśmiechnęła się. - Przyda mi się oderwać od tego wszystkiego.
Porwałem ją w ramiona i zaniosłem do samochodu. Moje serce było przepełnione nadzieją. Nadzieją na lepsze jutro. Na lepszą przyszłość. Jechaliśmy z godzinę aż w końcu dojechaliśmy na polankę przy granicy z Meksykiem. Od razu naszły mnie wspomnienia. Mama siedząca na fotelu i opowiadająca mi o swoich zaręczynach z tatą. Jednak za długo nie powspominałem głos Gwen przerwał mi.
- Jeju jak tu ślicznie. - odrzekła wyraźnie zachwycona.
- Dokładnie tak samo bym powiedział ale mnie uprzedziłaś. - uśmiechnąłem się do niej.
- Hmmm. - uśmiechnęła się po czym wskazała na moją wypchaną kieszeń. - Co tam masz?
- Nie ważne. - mruknąłem.
- Harry. Ty coś knujesz. - przyglądała mi się podejżliwie.
- Może - uśmiechnąłem się szelmowsko.
W każdym razie tak mi się wydawało.
Podeszła do mnie nieoczekiwanie i wyjęła mi ``to coś,, z kieszeni.
- Pudełko - odrzekła.
- Tak - podszedłem i wyjąłem je z jej ręki.
Odszedłem kila kroków od niej i ukląkłem przed nią.
Popatrzyła na mnie ze szczerym zdziwieniem w oczach.
- Gwenny? Wiesz o co chce cię spytać prawda?
- Ja... - zaczęła się jąkać. - Jesteś pewny?
- Tak Gwenny. Jestem. Jak niczego wcześniej.
- Ja. Harry...
- Gwenny. Wyjdziesz za mnie? Zostaniesz moją żoną?
- Harry, Ja... - zaczęła się powtarzać. - Jesteś pewien?
- Wyjdziesz? - ponowiłem pytanie.
- Tak Harry. Wyjdę.
Gdy to powiedziała poczułem jej niewyobrażalną miłość do mnie.
Drżącą ręką otworzyłem pudełko, wyjąłem z niego pierścionek i założyłem go na jej palec.
Rzuciła mi się w objęcia. Po chwili poczułem na swojej szyi łzy.
Odsunęła się delikatnie ode mnie i spojrzała na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami.
- Kocham cię Harry. Dziękuję. - szepnęła i przytuliła się do mnie z powrotem.

Komentarze
Prześlij komentarz