Rozdział 13
Część 7
Lacey
Nie mogę przestać myśleć co by było gdybym nie zdążyła. Ale zdążyłam. Zaraz po tym jak zadzwoniła do mnie rozhisteryzowana Vanessa pobiegłam pędem na lotnisko,wsiadłam do samolotu i wysiadłszy z niego poczęłam śledzić Gwen. Z początku było łatwo bo była tak zaaferowana żeby dojść do pałacu że nie patrzyła co się dzieję wokół niej. Schody zaczęły się kiedy na zewnątrz wyszła straż. Było ich chyba z dwudziestu. Podkradłam się bliżej i czekałam aż się obrócą tyłem lecz im się najwyraźniej nie spieszyło z odwracaniem głowy. Choć na dworze stali może z pięć minut dla mnie to była cała wieczność. Gdy prawie wszyscy zniknęli za drzwiami które się samoczynnie zamykały wybiegłam ze swojej kryjówki i pognałam do przodu. Do pałacu wbiegłam w ostatnim momencie. Jednak drzwi mnie zablokowały przytrzaskując mi połowę spódnicy. Próbowałam się uwolnić lecz na próżno. Materiał był za gruby. Nagle ktoś mnie uwolnił. Spojrzałam na mojego wybawiciela i zamarłam. Jayson. Przywódca straży i moja pierwsza największa miłość. Nic się nie zmienił. Nadal miał bladą cerę, kręcone kasztanowe loki i ciało atlety.
- No proszę,proszę - powiedział gorzko - Najpierw córka,potem matka. Wy chyba rzeczywiście szykujecie jakiś zjazd rodzinny. Wcale bym się nie zdziwił gdyby w innych drzwiach po zablokowali się pozostali.
- Bardzo śmieszne - prychnęłam i już zamierzałam iść gdy on nagle zastąpił mi drogę.
- Idziesz ze mną.
- Nigdzie nie idę. Muszę ratować Gwen.
- Nie. Jeśli coś musisz to musisz iść ze mną.
Już chciałam uciec lecz on przejrzał moje zamiary i chwyciwszy mnie w pasie przerzucił mnie sobie przez ramię. Nie zważając na moje protesty zaniósł mnie do kontrolerki zamykając od razu po wejściu drzwi na klucz. Po chwili zsunął mnie sobie z pleców i posadził mnie na kanapie.
- Wiesz co? - spytał mnie podchodząc do ekranów na ścianie i odwracając się do mnie z powrotem - Pooglądamy sobie egzekucje twojej córki. Ten dreszczyk. Poczekaj. Powinienem mieć tu jakiś popcorn - powiedział z ironią po czym podszedł do mnie i związał mi ręce.
Wzdrygnęłam się na dźwięk jego słów.
- Nie poznaję cię - szepnęłam. -Kiedyś zrobiłbyś dla mnie wszystko.
- Kiedyś.
Z oczu popłynęły mi łzy. Jak o mógł? Na jednym z ekranów pojawiła się scena mrożąca krew w żyłach. Mój były mąż tyran powalił Gwen kopnięciem w plecy. Wezbrała we mnie złość. Gdy Jayson się odwrócił przełożyłam cały swój ciężar na nogę i zepchnęłam sznur z moich nadgarstków. Zanim się zorientował co się stało powaliłam go na ziemię zrywając mu klucz który miał powieszony na szyi. Otworzyłam drzwi i pognałam do sali gdzie moja córka miała zostać zabita. Chwile potem jak zaczęłam otwierać drzwi usłyszałam za sobą odgłos biegnącego Jaysona. Pchnęłam drzwi i przy okazji znokautowałam nimi sześciu strażników. To co zobaczyłam nie dało się opisać słowami. To było straszne. Stałam przez sekundę otępiona lecz z odrętwienia wyrwał mnie Jayson który wyrwawszy blondynce spluwę podał mi ją.Błyskawicznie się odwróciłam i zaczęłam strzelać do wszystkich strażników po kolei. Ku mojemu zdziwieniu Jayson się przyłączył. A na koniec strzeliłam do prezydenta. Gdy mój towarzysz jeszcze sprawdzał czy ktoś został rzuciłam się na pomoc Harremu.
- Uratuj go - szepnęła Gwen która leżała obok niego.
- Postaram się - powiedziałam z trudem.
- Weź to - zobaczyłam obok siebie rękę z paskiem i natychmiast zrobiłam z niego opaskę uciskową.
- Jay zabierz ztąd Gwen i idź z nią jak najszybszej do skrzydła szpitalnego - powiedziałam.
- Nie! - zaczęła szlochać Gwen. - Chcę być przy nim! Litości.
Jay jednak posłuchał mojej rady i wyniósł ją z tego przeklętego pomieszczenia.
Po chwili wrócił z powrotem.
- Pielęgniarka była na korytarzu. - odpowiedział na moje nieme pytanie i zaczął tamować Harremu krwotok.
- Trzeba go jak najszybciej przetransportować na salę operacyjną - szepnęłam - Bo jak nie zdążymy to będzie za późno.
* * *
Wszystko strasznie się ciągnęło. Stałam przed blokiem operacyjnym na którym właśnie ważyły się losy Harrego i Gwen.
- Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna za to wszystko - szepnęłam do niego po czym mnie przytulił.
- Nie mogłem inaczej. Nie dziękuj. - wycisnął pocałunek w moich włosach. - Wszystko będzie dobrze.
Jakby na potwierdzenie tych słów ze środka sali operacyjnej wyszedł lekarz.
- Stan pani córki jest stabilny z chłopakiem trochę gorzej ale przeżyję.
- Dziękuję - szepnęłam jeszcze raz do Jaysona.
Po policzkach płynęły mi łzy.
Łzy szczęścia.

Lacey
Nie mogę przestać myśleć co by było gdybym nie zdążyła. Ale zdążyłam. Zaraz po tym jak zadzwoniła do mnie rozhisteryzowana Vanessa pobiegłam pędem na lotnisko,wsiadłam do samolotu i wysiadłszy z niego poczęłam śledzić Gwen. Z początku było łatwo bo była tak zaaferowana żeby dojść do pałacu że nie patrzyła co się dzieję wokół niej. Schody zaczęły się kiedy na zewnątrz wyszła straż. Było ich chyba z dwudziestu. Podkradłam się bliżej i czekałam aż się obrócą tyłem lecz im się najwyraźniej nie spieszyło z odwracaniem głowy. Choć na dworze stali może z pięć minut dla mnie to była cała wieczność. Gdy prawie wszyscy zniknęli za drzwiami które się samoczynnie zamykały wybiegłam ze swojej kryjówki i pognałam do przodu. Do pałacu wbiegłam w ostatnim momencie. Jednak drzwi mnie zablokowały przytrzaskując mi połowę spódnicy. Próbowałam się uwolnić lecz na próżno. Materiał był za gruby. Nagle ktoś mnie uwolnił. Spojrzałam na mojego wybawiciela i zamarłam. Jayson. Przywódca straży i moja pierwsza największa miłość. Nic się nie zmienił. Nadal miał bladą cerę, kręcone kasztanowe loki i ciało atlety.
- No proszę,proszę - powiedział gorzko - Najpierw córka,potem matka. Wy chyba rzeczywiście szykujecie jakiś zjazd rodzinny. Wcale bym się nie zdziwił gdyby w innych drzwiach po zablokowali się pozostali.
- Bardzo śmieszne - prychnęłam i już zamierzałam iść gdy on nagle zastąpił mi drogę.
- Idziesz ze mną.
- Nigdzie nie idę. Muszę ratować Gwen.
- Nie. Jeśli coś musisz to musisz iść ze mną.
Już chciałam uciec lecz on przejrzał moje zamiary i chwyciwszy mnie w pasie przerzucił mnie sobie przez ramię. Nie zważając na moje protesty zaniósł mnie do kontrolerki zamykając od razu po wejściu drzwi na klucz. Po chwili zsunął mnie sobie z pleców i posadził mnie na kanapie.
- Wiesz co? - spytał mnie podchodząc do ekranów na ścianie i odwracając się do mnie z powrotem - Pooglądamy sobie egzekucje twojej córki. Ten dreszczyk. Poczekaj. Powinienem mieć tu jakiś popcorn - powiedział z ironią po czym podszedł do mnie i związał mi ręce.
Wzdrygnęłam się na dźwięk jego słów.
- Nie poznaję cię - szepnęłam. -Kiedyś zrobiłbyś dla mnie wszystko.
- Kiedyś.
Z oczu popłynęły mi łzy. Jak o mógł? Na jednym z ekranów pojawiła się scena mrożąca krew w żyłach. Mój były mąż tyran powalił Gwen kopnięciem w plecy. Wezbrała we mnie złość. Gdy Jayson się odwrócił przełożyłam cały swój ciężar na nogę i zepchnęłam sznur z moich nadgarstków. Zanim się zorientował co się stało powaliłam go na ziemię zrywając mu klucz który miał powieszony na szyi. Otworzyłam drzwi i pognałam do sali gdzie moja córka miała zostać zabita. Chwile potem jak zaczęłam otwierać drzwi usłyszałam za sobą odgłos biegnącego Jaysona. Pchnęłam drzwi i przy okazji znokautowałam nimi sześciu strażników. To co zobaczyłam nie dało się opisać słowami. To było straszne. Stałam przez sekundę otępiona lecz z odrętwienia wyrwał mnie Jayson który wyrwawszy blondynce spluwę podał mi ją.Błyskawicznie się odwróciłam i zaczęłam strzelać do wszystkich strażników po kolei. Ku mojemu zdziwieniu Jayson się przyłączył. A na koniec strzeliłam do prezydenta. Gdy mój towarzysz jeszcze sprawdzał czy ktoś został rzuciłam się na pomoc Harremu.
- Uratuj go - szepnęła Gwen która leżała obok niego.
- Postaram się - powiedziałam z trudem.
- Weź to - zobaczyłam obok siebie rękę z paskiem i natychmiast zrobiłam z niego opaskę uciskową.
- Jay zabierz ztąd Gwen i idź z nią jak najszybszej do skrzydła szpitalnego - powiedziałam.
- Nie! - zaczęła szlochać Gwen. - Chcę być przy nim! Litości.
Jay jednak posłuchał mojej rady i wyniósł ją z tego przeklętego pomieszczenia.
Po chwili wrócił z powrotem.
- Pielęgniarka była na korytarzu. - odpowiedział na moje nieme pytanie i zaczął tamować Harremu krwotok.
- Trzeba go jak najszybciej przetransportować na salę operacyjną - szepnęłam - Bo jak nie zdążymy to będzie za późno.
* * *
Wszystko strasznie się ciągnęło. Stałam przed blokiem operacyjnym na którym właśnie ważyły się losy Harrego i Gwen.
- Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna za to wszystko - szepnęłam do niego po czym mnie przytulił.
- Nie mogłem inaczej. Nie dziękuj. - wycisnął pocałunek w moich włosach. - Wszystko będzie dobrze.
Jakby na potwierdzenie tych słów ze środka sali operacyjnej wyszedł lekarz.
- Stan pani córki jest stabilny z chłopakiem trochę gorzej ale przeżyję.
- Dziękuję - szepnęłam jeszcze raz do Jaysona.
Po policzkach płynęły mi łzy.
Łzy szczęścia.

Komentarze
Prześlij komentarz