Rozdział 15
Dla Jagi Nowak. Dzięki za pomysły :*
Nie sądziłem że dożyje takich dni. Takich spokojnych dni. Ludzie w mieście już nie boją się wyjść na ulice z obawy że któryś ze strażników ich zaczepi i wyśle do ciężkiej roboty. Podobnie jest z handlarzami. Mają pootwierane sklepiki i przeróżne stoiska. Na twarzach wszystkich mieszkańców malują się szerokie uśmiechy. Tyran umarł a jego gwardia i pomagierzy odsiadują w więzieniu. I do tego ta pogoda. Jesień. Kolorowe liście w różnych odcieniach pomarańczu,czerwieni,żółci i zieleni na chodnikach tworzą wielobarwny i szeleszczący dywan. Siedzimy sobie razem z Gwen na ławce i trzymamy się za ręce grzejąc sobie twarze w słońcu.
- Nie mogę w to uwierzyć - westchnęła z zadowoleniem Gewn.
- Ja szczerze mówiąc też - uśmiechnąłem się do niej - A i zapomniałbym. Vanessa i Carter zapraszają nas na przyjęcie niespodziankę z okazji urodzin twojej mamy.
- Ooo - zaciekawiła się - Kiedy? Gdzie?
- Dzisiaj. U Van i Cartera o osiemnastej.
- To czas się zbierać - Gwen spojrzała na zegarek po czym podniosła się z ławki.
* * *
- I co sądzisz o tej sukience - spytała rozentuzjowana Gwen
- Wyglądasz w niej cudownie - odparłem.
Bo taka była prawda. Gwen miała rozpuszczone włosy które opadały jej luźno na klatkę piersiową. Kontrastowały one z białą sukienką która od połowy w dół była rozkloszowana białym tiulem i białymi trampkami które miała na nogach.
- Dzięki za komplement - uśmiechnęła się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. - Ty też wyglądasz niczego sobie.
- Zwykły garniak. - wzruszyłem ramionami.
- Oj tam oj tam. Dla mnie i tak jesteś najpiękniejszy.
- No już, już.
Właśnie doszliśmy. W drzwiach zauważyłem stojącą Vanesse.
- Skończyliście? - spytała ze śmiechem.
- Nie - odpowiedziała jej Gwen z łobuzerskim uśmiechem na twarzy po czym mnie pocałowała.
Oddałem jej pocałunek.
- No dalej wchodźcie - przerwała nam Van - Zaraz się zacznie.
Weszliśmy posłusznie do środka. Jednak zaraz po przekroczeniu progu zamarliśmy. Dom był zupełnie odmieniony. Ściany chyba służył dekoratorom za album. Całe były obklejone zdjęciami Lacey. Były tam jej wszystkie zdjęcia z różnych okresów jej życia od czasów narodzin aż do czasów obecnych. Gwenny była wyraźnie wzruszona.
- No dalej, dalej - Vanessa popchnęła nas do przodu - Przepraszam że tak popędzam ale mama niedługo przyjdzie.
I rzeczywiście. Ledwo co weszliśmy do salonu pełnego gości zadzwonił dzwonek do drzwi.
Gdy Carter otworzył usłyszałam wzruszony głos Lecey:
Nie musieliście. Naprawdę.
-Gdy otworzą się drzwi wszyscy krzyczą niespodzianka. - usłyszałem szept Vanessy.
Nim zorientowałem się w sytuacji wszyscy zdążyli krzyknąć:NIESPODZIANKA!!!
Wszyscy oprócz mnie.
Ale jakie to miało w tym momencie znaczenie? Żadne.
Śmiechom,płaczu,radości nie było końca.
Gdy zapadła już ciemność wszyscy goście zostali proszeni do ogródka gdzie ku zaskoczeniu wszystkich gości odpalono fajerwerki.
Gdy pokaz się skończył Gwen odsunęła się od swojej mamy i przytuliła się do mnie.
- Nawet nie wiesz jaka mama jest szczęśliwa.
- Chyba nie - szepnąłem i pocałowałem ją w ucho.
- Za dziesięć minut mama będzie kroić tort - powiedział Carter mijając nas.
- Super to wymyśliliście - Gwen uśmiechnęła się do swojego brata.
Odpowiedział jej tym samym i poszedł dalej.
- Mogę prosić panią do tańca? - spytałem swoją dziewczynę.
- Z przyjemnością panie Strep - roześmiała się. - To moja ulubiona piosenka.
Gwen tańczyła jak najwspanialsza tancerka. Jej ruchy były tak delikatne jakby unosiła się w powietrzu. Jej sukienka jeszcze wzmacniała ten efekt. Jednym słowem-płynęła w powietrzu.
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytałem zdumiony.
- Tańcze od dziecka a co? - spytała rozradowana.
Momentami zastanawiałem się kto na tych urodzinach się bardziej cieszy.-Jubilatka czy jej córka?
Gdy tańczyliśmy któryś z kolei taniec podszedł do nas mocno zaniepokojony Jayson.
- Już. Już Jayson idziemy. Zatańczyliśmy się. - powiedziałem zmieszany.
- Nie,to nie oto chodzi. - powiedział jeszcze bardziej zaniepokojony o ile to było możliwe.
- O co zatem chodzi? - spytała Gwen przysuwając się bliżej Jaysona.
- Lecey. To znaczy nie widziałem jej od 10 minut i się martwię.
- Zakochany Jayson. - roześmiała się nagle perlistym śmiechem Gwenny. - Po prostu nie możesz wytrzymać bez niej długo. - posłała mu swoje rozbawione spojrzenie.
Jednak on nie zmienił swojego wyrazu twarzy.
-Gwen. To nie o to chodzi. Twoja mama powinna być w domu cały czas ale zaraz po fajerwerkach gdzieś wsiąkła a mówiła że idzie prosto do kuchni pomóc Vanessie przez te 10 minut które pozostały do krojenia tortu. Ale jej tam nie ma. W okolicy domu też nie. To do niej niepodobne żeby tak zniknęła.
Gwen podeszła do drzwi werandy i je z całej siły popchnęła. Pognałem za nią. Gdy wpadłem do kuchni zobaczyłem przerażoną Gwen czytającą z przestrachem jakąś kartkę. Po chwili podała mi ją.
Kartka była zmiętolona i zapełniona czyimś nierównym pismem.
Jeśli czytasz tą kartkę to znaczy że ona jest już ze mną. Jednak nie wszystkich nas zamknięto jak wcześniej zapewne myślałaś. Wreszcie będziemy jej mogli się odpłacić.
- Kto to? - spytałem zdezorientowany.
Jayson wyrwał mi kartkę przerzucił oczyma tekst i cicho ale jakże soczyście przeklnął pod nosem.
- Nikt inny jak najwierniejsi kumple prezydenta.
Nie sądziłem że dożyje takich dni. Takich spokojnych dni. Ludzie w mieście już nie boją się wyjść na ulice z obawy że któryś ze strażników ich zaczepi i wyśle do ciężkiej roboty. Podobnie jest z handlarzami. Mają pootwierane sklepiki i przeróżne stoiska. Na twarzach wszystkich mieszkańców malują się szerokie uśmiechy. Tyran umarł a jego gwardia i pomagierzy odsiadują w więzieniu. I do tego ta pogoda. Jesień. Kolorowe liście w różnych odcieniach pomarańczu,czerwieni,żółci i zieleni na chodnikach tworzą wielobarwny i szeleszczący dywan. Siedzimy sobie razem z Gwen na ławce i trzymamy się za ręce grzejąc sobie twarze w słońcu.
- Nie mogę w to uwierzyć - westchnęła z zadowoleniem Gewn.
- Ja szczerze mówiąc też - uśmiechnąłem się do niej - A i zapomniałbym. Vanessa i Carter zapraszają nas na przyjęcie niespodziankę z okazji urodzin twojej mamy.
- Ooo - zaciekawiła się - Kiedy? Gdzie?
- Dzisiaj. U Van i Cartera o osiemnastej.
- To czas się zbierać - Gwen spojrzała na zegarek po czym podniosła się z ławki.
* * *
- I co sądzisz o tej sukience - spytała rozentuzjowana Gwen
- Wyglądasz w niej cudownie - odparłem.
Bo taka była prawda. Gwen miała rozpuszczone włosy które opadały jej luźno na klatkę piersiową. Kontrastowały one z białą sukienką która od połowy w dół była rozkloszowana białym tiulem i białymi trampkami które miała na nogach.
- Dzięki za komplement - uśmiechnęła się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. - Ty też wyglądasz niczego sobie.
- Zwykły garniak. - wzruszyłem ramionami.
- Oj tam oj tam. Dla mnie i tak jesteś najpiękniejszy.
- No już, już.
Właśnie doszliśmy. W drzwiach zauważyłem stojącą Vanesse.
- Skończyliście? - spytała ze śmiechem.
- Nie - odpowiedziała jej Gwen z łobuzerskim uśmiechem na twarzy po czym mnie pocałowała.
Oddałem jej pocałunek.
- No dalej wchodźcie - przerwała nam Van - Zaraz się zacznie.
Weszliśmy posłusznie do środka. Jednak zaraz po przekroczeniu progu zamarliśmy. Dom był zupełnie odmieniony. Ściany chyba służył dekoratorom za album. Całe były obklejone zdjęciami Lacey. Były tam jej wszystkie zdjęcia z różnych okresów jej życia od czasów narodzin aż do czasów obecnych. Gwenny była wyraźnie wzruszona.
- No dalej, dalej - Vanessa popchnęła nas do przodu - Przepraszam że tak popędzam ale mama niedługo przyjdzie.
I rzeczywiście. Ledwo co weszliśmy do salonu pełnego gości zadzwonił dzwonek do drzwi.
Gdy Carter otworzył usłyszałam wzruszony głos Lecey:
Nie musieliście. Naprawdę.
-Gdy otworzą się drzwi wszyscy krzyczą niespodzianka. - usłyszałem szept Vanessy.
Nim zorientowałem się w sytuacji wszyscy zdążyli krzyknąć:NIESPODZIANKA!!!
Wszyscy oprócz mnie.
Ale jakie to miało w tym momencie znaczenie? Żadne.
Śmiechom,płaczu,radości nie było końca.
Gdy zapadła już ciemność wszyscy goście zostali proszeni do ogródka gdzie ku zaskoczeniu wszystkich gości odpalono fajerwerki.
Gdy pokaz się skończył Gwen odsunęła się od swojej mamy i przytuliła się do mnie.
- Nawet nie wiesz jaka mama jest szczęśliwa.
- Chyba nie - szepnąłem i pocałowałem ją w ucho.
- Za dziesięć minut mama będzie kroić tort - powiedział Carter mijając nas.
- Super to wymyśliliście - Gwen uśmiechnęła się do swojego brata.
Odpowiedział jej tym samym i poszedł dalej.
- Mogę prosić panią do tańca? - spytałem swoją dziewczynę.
- Z przyjemnością panie Strep - roześmiała się. - To moja ulubiona piosenka.
Gwen tańczyła jak najwspanialsza tancerka. Jej ruchy były tak delikatne jakby unosiła się w powietrzu. Jej sukienka jeszcze wzmacniała ten efekt. Jednym słowem-płynęła w powietrzu.
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytałem zdumiony.
- Tańcze od dziecka a co? - spytała rozradowana.
Momentami zastanawiałem się kto na tych urodzinach się bardziej cieszy.-Jubilatka czy jej córka?
Gdy tańczyliśmy któryś z kolei taniec podszedł do nas mocno zaniepokojony Jayson.
- Już. Już Jayson idziemy. Zatańczyliśmy się. - powiedziałem zmieszany.
- Nie,to nie oto chodzi. - powiedział jeszcze bardziej zaniepokojony o ile to było możliwe.
- O co zatem chodzi? - spytała Gwen przysuwając się bliżej Jaysona.
- Lecey. To znaczy nie widziałem jej od 10 minut i się martwię.
- Zakochany Jayson. - roześmiała się nagle perlistym śmiechem Gwenny. - Po prostu nie możesz wytrzymać bez niej długo. - posłała mu swoje rozbawione spojrzenie.
Jednak on nie zmienił swojego wyrazu twarzy.
-Gwen. To nie o to chodzi. Twoja mama powinna być w domu cały czas ale zaraz po fajerwerkach gdzieś wsiąkła a mówiła że idzie prosto do kuchni pomóc Vanessie przez te 10 minut które pozostały do krojenia tortu. Ale jej tam nie ma. W okolicy domu też nie. To do niej niepodobne żeby tak zniknęła.
Gwen podeszła do drzwi werandy i je z całej siły popchnęła. Pognałem za nią. Gdy wpadłem do kuchni zobaczyłem przerażoną Gwen czytającą z przestrachem jakąś kartkę. Po chwili podała mi ją.
Kartka była zmiętolona i zapełniona czyimś nierównym pismem.
Jeśli czytasz tą kartkę to znaczy że ona jest już ze mną. Jednak nie wszystkich nas zamknięto jak wcześniej zapewne myślałaś. Wreszcie będziemy jej mogli się odpłacić.
- Kto to? - spytałem zdezorientowany.
Jayson wyrwał mi kartkę przerzucił oczyma tekst i cicho ale jakże soczyście przeklnął pod nosem.
- Nikt inny jak najwierniejsi kumple prezydenta.

Komentarze
Prześlij komentarz