Rozdział 12

- Skąd go masz? - spytał zaciekawiony Carter.
Siedzieliśmy sobie w trójkę w kuchni i przyglądaliśmy się pamiętnikowi. Pamiętnikowi Monici.
- Skąd go masz? - drążył Carter.
- Kolegowałyśmy się. - prychnęła Gwen - Nocowała kiedyś u mnie i go zostawiła. Wszystko.
Odkąd z Carterem zabraliśmy ją z mostu starała się zachowywać w miarę neutralnie. Ale cóż., różnie jej to wychodziło.
- I nigdy się o niego nie upomniała? - Carter zaczął ją przepytywać.
- Nie. Zakochała się. Była bardzo zajęta obściskiwaniem się z kimś i po prostu zapomniała.Coś jeszcze?
To zamknęło usta mojemu chłopakowi.
Gwen sięgnęła po pamiętnik,otworzyła go i zaczęła czytać:
Drogi pamiętniczku mam na imię Monica i...
- Drogi pamiętniczku? - przerwał jej Carter - Sprzed ilu lat jest ten pamiętnik? Czy ty go wogle kiedyś otwierała?
- Dzisiaj otworzyłam go po raz pierwszy. Z łaski swojej nie wtryniaj mi się co chwilę! - syknęła.
Mam mamę Amelie - zaczęła czytać przerwane zdanie - która była kiedyś żoną prezydenta czyli ja jestem jego córką.  
W kuchni zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
Jednak Gwen po chwili znowu zaczęła czytać:
Mój tatuś miał żonę zanim się urodziłam. Tatuś mówił że jego pierwsza żona Lacey była straszna bo biła swoje dzieci i dlatego się rozstali.
- Szczyt! - krzyknęła odkładając z trzaskiem pamiętnik na stół.
Położyłam jej rękę na ramieniu ale ją strząsnęła.  
- Ja tam pojadę i mu powiem co nieco. No i jeszcze odpłacę mu za Matta. - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu/
- Gwen nie możesz! Zabije cię! - w przypływie desperacji Carter zaczął krzyczeć.
Odkąd pamiętam nigdy nie umiał maskować silnych emocji.
Ona jednak się nie przejęła jego zrozpaczonym krzykiem i wyjęła telefon z kieszeni po czym wykręciła numer żeby gdzieś zadzwonić. Po chwili usłyszałam zadowolony głos Gwen:
Dzień dobry chciałabym zamówić taksówkę.
                                                         *    *    *
                                                           Część 6
                                                           Gwen
Pasażerów lecących do Dawnej Ameryki Północnej prosimy o przejście do terminalu 12, - z lotniskowych głośników odezwał się kobiecy głos.

Nigdy nie czułam się taka niezależna. Taka wolna.
Oto stałam przed pałacem prezydenckim i wpatrywałam się  w potężne mosiężne wrota. Podeszłam do nich i zaczęłam walić w nie pięściami. Nie obchodziło mnie to że po drugiej stronię stoi pewnie nasa strażników oraz to że są gotowi mnie zabić.
I rzeczywiście. Po chwili wielkie wrota otworzyły się z hukiem i chyba z dwudziestu strażników mnie otoczyło skuwając mi przy okazji ręce na plecach.
- No to szykuję się spotkanko rodzinne - zaczął drwić jeden z nich.
- Tort będzie? - zaczął kpić drugi.
- A browar? - zaczął się śmiać jeszcze inny.
- Dla ciebie mleko - prychnęłam.
Po chwili poczułam silne pieczenie na policzku. Jeden ze strażników mnie spoliczkował.
Dostałam też kopniaka w plecy po czym zaczęli mnie popychać w kierunku gabinetu prezydenta. Gdy w końcu dotarliśmy do celu nie mogłam ustać na nogach z bólu.
- Posadzcie ją na krześle - rozkazał prezydent. - A teraz wszyscy za drzwi. Chcę porozmawiać z moją córką.
Na tę słowa wzdrygnęłam się.
Gdy strażnicy i jeszcze pare innych osób wyszło z pomieszczenia prezydent obszedł biurko i stanał naprzeciwko mnie.
- Witaj w domu. Co cię sprowadza? Coś napewno musi skoro wróciłaś po tak spektakularnej ucieczce.
- Zabicie ciebie - syknęłam.
- A no tak. Twoje mordercze zdolności. Słyszałem że twoją pierwszą ofiarą była twoja siostra Clarissa.
- Zasłużyła sobie. Pracowała dla ciebie - warknęłam.
Nic podobnego. Ona tylko była wierna swojemu ojcu. - powiedział ze stoickim spokojem który zaczął mnie powoli doprowadzać do szału.
- Taa. Na pewno. A ziemia jest płaska. - prychnęłam.
- Nie Gwendolyn. Ziemia  nie jest płaska tylko ty. - udało mi się podnieść lecz on popchnął mnie z powrotem na krzesło - A wiesz co jest w tym najśmieszniejsze? Że przyszłaś się zemścić. Ale teraz moja kolej.
- Nie licz na to.
- Nie liczę. Po prostu tak jest. Zostaniesz stracona. W taki sam sposób w jaki zginęła twoja siostra. A czy dodałem że zrobi to twoja przyrodnia siostra Monica?
                                                      * * *
Nikt tym razem nie zadawał sobie trudu żeby mnie przebierać w worek pokutny. Zostałam od razu przeekskortowana do pomieszczenia gdzie miałam skończyć swoje życie. Nie opierałam się. Doszłam do wniąsku że moja śmierć nie będzie moja przegraną. Mogłam umrzeć z honorem. Postanowiłam iść na śmierć z podniesioną głową. Jednak gdy zauważyłam kto stoi po drugiej stronie pomieszczenia zamarłam. Harry. Miał zacisnięte zęby i pilnował by się na mnie nie patrzeć. Za to obok niego stała o pół głowy niższa ode mnie szczupła blondynka w czarnej sukience na cienkich ramiączkach i wpatrywała się we mnie z podłym uśmieszkiem na twarzy. Stali w otoczeniu licznej straży która znajdowała się przy każdej ścianie i przy kazdych drzwiach.
- Czas zacząć egzekucję - powiedział prezydent a jego głos rozniusł się po całym pomieszczeniu. Podszedł do mnie i kopnał mnie w brzuch. Zgięłam się wpół z bólu i upadłam na kolana. Chwilę później kopnął mnie w plecy. Zacisnęłam zęby gdyż nie chciałam krzyknąć bo ból był powoli niedozniesienia.
- Monico? - spytał blondynkę stojącą obok Harrego - Czy bys była tak uprzejma i tak zechciała zabić swoja przyrodnią siostrę Gwendolyn?
- Oczywiście tato - powiedziała po drodzę zgarniając nóż leżący na srebrnej tacce którą trzymał jeden ze strażników.
Podeszła do mnie po czym wbiła mi nóż w brzuch i po chwili mi go wyjęła.
To co wcześniej nazywałam bólem nie mogło się równać z tym co poczułam zaraz potem jak dostałam nożem w brzuch. Monica uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją. Obeszła mnie wolnym krokiem i podeszła do swojego tatuśka. Podał jej pistolet a nóż kazał zabrać jednemu ze swych ochroniaży.
- Jakieś ostatnie słowa? - prychnęła.
- Tylko jedno zdanie. To się na tobie odegra.
- Taak. Na pewno. - splunęła po czym skierowała pistolet w moją stronękładąc palce na spuście. - Bye,Bye frajerko
Zamknęłam oczy zapominając o tym co wcześniej postanowiłam.
Nieee! - usłyszałam jednocześnie huk pistoletu i krzyk Harrego. Oczekiwałam kolejnej dawki bólu lecz nie nadchodziła. Otworzyłam oczy zdezorientowana. I wtedy go zobaczyłam. Harry leżał kilka metrów przede mną cały w kałuży krwi. Nie potrzebowałam dodatkowych tłumaczeń żeby zrozumieć co się stało. Harry zasłonił mnie przed kulą.     
 

Komentarze

Popularne posty