Rozdział 6
Dochodziła północ kiedy postanowiłam pójść zobaczyć się z moją mamą. Odpięłam kroplówkę, zdjęłam kołnierz i usiadłam na łóżku. Pokój zaczął wirować. Po chwili podniosłam się z łóżka i trzymając się krzeseł pod ścianą wyszłam na korytarz. Nadal łupało mnie w głowie więc zastanawiałam się jak długo będę jeszcze iść. Posuwałam się powoli co jakiś czas siadając na krześle. Były rozstawione po bokach na całej długości korytarza. Ktoś nieoczekiwanie przebiegł przez korytarz prawie mnie wywracając i biegnąc dalej. Po chwili zaczęły wyłaniać się światła. Nagle zrobiło mi się słabo do tego stopnia że puściłam się krzeseł i osunęłam na podłogę. W ostatnich sekundach zanim pochłonęła mnie ciemność usłyszałam czyjeś krzyki:
Tam jest!
A następnie:
Tracimy ją!
A potem nastała ciemność.
* * *
- Kochanie nie odchodź - jego głos przeszył mnie do głębi - Kochanie proszę.
- Reanimacja się udała - usłyszałam znajomy głos.
Głos mojej mamy. Po chwili usłyszałam głośne westchnienie ulgi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam że jestem podłączona do respiratora a na klatce piersiowej mam elektrody.
Wszyscy z pokoju - nagle odezwała się rzeczowym tonem pani doktor. Ukochana pani doktor. Gdy już wszyscy wyszli zamknęła drzwi i usiadła na miejscu na którym poprzednio siedział Harry.
Dobrze się czujesz? - spytała ze smutkiem i troską w głosie - Bardzo cię za to wszystko przepraszam. To było dla twojego dobra. Masz jeszcze brata. Zamarłam. Nie wiedziałam już czego mam się właściwie spodziewać po tym jak się okazało że moją matką jest ``doktor Barbie`` a siostrą dziewczyna która mnie omal nie ukatrupiła. Zaczęłam się bać.
- Twój brat ma na imię Carter. A jeszcze jedno. Poroniłaś.
- Co? - wyszeptałam. Jej słowa były dla mnie jak cios prosto w twarz.
- Chcesz z nim porozmawiać?
- No...dobrze - skinęłam powoli głową. - A ojciec?
Zbladła. Wstała nerwowo z krzesła i wyszła za drzwi za którymi pojawił się wysoki chudy blondyn z włosami do szyi i szarych oczach. Ubrany był w biały wydarty podkoszulek oraz wytarte spodnie. Podszedł do mojego łóżka i przykucnął obok mnie.
- Miło cię zobaczyć - zaczął nieśmiało.
Uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak się ciesze że mam siostrę - ciągnął -Oj nie wiesz.
- Mam jeszcze jakieś rodzeństwo oprócz ciebie i Vanessy? - spytałam zaciekawiona.
- Tak siostrę Clary.
- Czyli każdy ma po sobie drugie imię - byłam tak zadowolona że mnie olśniło.
- Szybka jesteś - uśmiechnął się lecz nagle zaczęła wyć syrena a z głośników wydzierał się jakiś głos:
ALARM!!!
Mój brat poderwał się jak oparzony , wbiegły mama z Vanessą i zaczęli gnać z moim łóżkiem i z całym oprzyrządowaniem przez korytarz w stronę windy. Załadowaliśmy się do jednej towarowej i pojechaliśmy na sam dół. Na dole zostałam przeekspediowana do jakieś zabiegówki i dostałam z jakieś dziesięć zastrzyków po czym odłączyli mnie od całej aparatury i zawieźli do góry.
- A gdzie Harry - spytałam wystraszona.
- Dowodzi akcją ewakuacyjną - powiedziała Vanessa.
- Gdzie my jedziemy? Co się dzieję? - Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam krzyczeć.
Vanessa zamknęła mój nadgarstek w żelaznym uścisku. Carter delikatnie uwolnił mnie z jej uścisku. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Obecnie ewakuujemy ciebie z powodu prezydenta i przewozimy cię na Grenlandię. To jedynę bezpieczne miejsce gdzie... - nie dokończył bo mu przerwałam.
- Że co? Na Grenlandię? Wiesz ile tam jest stopni? Czy wiesz...
- Tam jest Centralna Baza Sojuszników Oporu - wcisnęła mama trzymająca się dotychczas na uboczu. - I nie tylko ciebie ewakuujemy lecz całą bazę.
* * *
Proszę zapiąć pasy - donośny głos zaryczał w głośnikach - Witamy na pokładzie Boeingu 777 lecącego do Reykjawicku na Islandii.
- Czemu na Islandię? - spytałam zdezorientowana zapinając pas.
- Miejsce przesiadkowe - wyjaśniła moja siostra z irytacją która siedziała już zapięta na miejscu obok.
- Opowiesz mi o Clary?
- Co? - rzekła wyraźnie zaskoczona. - Skąd wiesz?
- Od Cartera.
Vanessa wyciągnęła ze swojej torby podręcznej pilnik i zaczęła piłować sobie paznokcie.
- Clarissa Lecey Clark. Moja siostra bliźniaczka.
Zamarłam
- Co ci jest? Nigdy nie słyszałaś o bliźniaczkach? No rozumiem że może nie słyszałaś o dziewięcioraczkach ale ja mam BLIŹNIACZKĘ, Dwie sztuki. Rozumiesz?
Do moich oczu napłynęły łzy. Zaczęłam odpływać. Ostatnie co przemknęło do mojej świadomości to ciche chrapanie z fotelu obok oraz warkot startującego samolotu.
* * *
Gwen. Gwen obudź się. - ktoś mną potrząsnął. Otwieram oczy i widzę Cartera w towarzystwie Vanessy w stroju stewardessy. Po chwili spoglądam nieprzytomnie na bok potem znów na dziewczynę obok Cartera.
I nagle mnie oświeca. Bliźniaczka Vanessy. Clary. Miała taki sam wygląd jak Van. Różnica między nimi polegała tylko na tym że Clary miała bliznę ciągnącą się wzdłuż łuku brwiowego. Odpięłam pas i poszłam za Carterem a Clary za mną.
Wkrótce weszliśmy do małego pomieszczenia gdzie nad drzwiami wisiała żółta tabliczka z napisem:
POKÓJ DLA STEWARDES - CLARISSA.
- O co chodzi? - spytałam zdezorientowana.
- O to że nie możesz NIGDY dolecieć na Grenlandię...
Carter nie zdążył dokończyć bo przerwała mu Clary.
- ...ponieważ nasz mama nie wie że czeka tam na ciebie wojsko prezydenta.
- A co z mamą? - dolna warga zaczęła mi się niebezpiecznie trząść.
- Czy prezydent jej coś zrobił gdy pomogła ci uciec? - Odpowiedział mi pytaniem na pytanie mój brat.
- Gwen co ci? - moja siostra pobladła.
- Gwen co cholery co ci jest? - Carter rzucił się w moją stronę w momencie gdy zaczęłam się osuwać z krzesła na którym przysiadłam.
Chwycił mnie w ostatniej chwili i wziął na ręce.
- Leki - wyszeptałam i zamknęłam oczy.
* * *
Chwilę potem jak dostałam leki Clary musiała iść bo zaczynało się lądowanie. Carter zaź pomógł mi założyć plecak na plecy.
- Pamiętasz plan? - spytał po chwili. - W bocznej kieszonce masz leki. Pamiętaj o tym.
Skinęłam głową i zapięłam pasy. Gdy samolot dotknął płyty lotniska i kilka minut później podjechał na swoje wyznaczone miejsce odpięłam pasy i poczekałam aż wszyscy pasażerowie wysiądą.
Gdy samolot opustoszał wyszliśmy z niego i udaliśmy się w stronę magazynów gdzie po pięciu minutach przybiegła zdyszana Clarissa. Zdziwiłam się że ją tak wcześnie zwolnili.
- Szybko poszło... - zaczęła ale przerwała. - To zaczynamy.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Pa Carter - zdążyłam tylko tyle z siebie wydusić nim zniknął za zakrętem. Nagle usłyszałam czyjeś kroki i czyjeś nawoływanie:
Clary,Gwen,Carter! Gdzie jesteście?
To była mama.
Wsiadaj - tym razem usłyszałam głos mojej siostry.
Śmiesznie wyglądała siedząc za kierownicą małego samochodziku jako stewardessa. Posłusznie usadowiłam się na miejscu pasażera i położyłam sobie plecak na kolana. Bliźniaczka Vanessy ruszyła z kopyta. Skierowała się w stronę garaży i wyjechała z piskiem opon z budynku lotniska. Potem pognałyśmy drogą pożarową bo jako jedyna nie miała szlabanów i innych zabezpieczeń. Następnie dostałyśmy się na obwodnice i jechałyśmy tak z godzinę. Później Clary zjechała na pobocze, zerknęła na zegar znajdujący się na desce rozdzielczej i odetchnęła.
- Weź leki - powiedziała zmęczonym głosem - Za chwilę ruszamy z powtotem. Odleciał nasz samolot na Grenlandię.
- Wracamy? Czemu?
- By polecieć do Czech. Aha. Wspominała ci że Harry leci z nami? A ja nareszcie polecę na cywila. No i trochę się wyśpię. Nie spałam przecież 20 godzin.
Ciąg dalszy nastąpi...
Tam jest!
A następnie:
Tracimy ją!
A potem nastała ciemność.
* * *
- Kochanie nie odchodź - jego głos przeszył mnie do głębi - Kochanie proszę.
- Reanimacja się udała - usłyszałam znajomy głos.
Głos mojej mamy. Po chwili usłyszałam głośne westchnienie ulgi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam że jestem podłączona do respiratora a na klatce piersiowej mam elektrody.
Wszyscy z pokoju - nagle odezwała się rzeczowym tonem pani doktor. Ukochana pani doktor. Gdy już wszyscy wyszli zamknęła drzwi i usiadła na miejscu na którym poprzednio siedział Harry.
Dobrze się czujesz? - spytała ze smutkiem i troską w głosie - Bardzo cię za to wszystko przepraszam. To było dla twojego dobra. Masz jeszcze brata. Zamarłam. Nie wiedziałam już czego mam się właściwie spodziewać po tym jak się okazało że moją matką jest ``doktor Barbie`` a siostrą dziewczyna która mnie omal nie ukatrupiła. Zaczęłam się bać.
- Twój brat ma na imię Carter. A jeszcze jedno. Poroniłaś.
- Co? - wyszeptałam. Jej słowa były dla mnie jak cios prosto w twarz.
- Chcesz z nim porozmawiać?
- No...dobrze - skinęłam powoli głową. - A ojciec?
Zbladła. Wstała nerwowo z krzesła i wyszła za drzwi za którymi pojawił się wysoki chudy blondyn z włosami do szyi i szarych oczach. Ubrany był w biały wydarty podkoszulek oraz wytarte spodnie. Podszedł do mojego łóżka i przykucnął obok mnie.
- Miło cię zobaczyć - zaczął nieśmiało.
Uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak się ciesze że mam siostrę - ciągnął -Oj nie wiesz.
- Mam jeszcze jakieś rodzeństwo oprócz ciebie i Vanessy? - spytałam zaciekawiona.
- Tak siostrę Clary.
- Czyli każdy ma po sobie drugie imię - byłam tak zadowolona że mnie olśniło.
- Szybka jesteś - uśmiechnął się lecz nagle zaczęła wyć syrena a z głośników wydzierał się jakiś głos:
ALARM!!!
Mój brat poderwał się jak oparzony , wbiegły mama z Vanessą i zaczęli gnać z moim łóżkiem i z całym oprzyrządowaniem przez korytarz w stronę windy. Załadowaliśmy się do jednej towarowej i pojechaliśmy na sam dół. Na dole zostałam przeekspediowana do jakieś zabiegówki i dostałam z jakieś dziesięć zastrzyków po czym odłączyli mnie od całej aparatury i zawieźli do góry.
- A gdzie Harry - spytałam wystraszona.
- Dowodzi akcją ewakuacyjną - powiedziała Vanessa.
- Gdzie my jedziemy? Co się dzieję? - Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam krzyczeć.
Vanessa zamknęła mój nadgarstek w żelaznym uścisku. Carter delikatnie uwolnił mnie z jej uścisku. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Obecnie ewakuujemy ciebie z powodu prezydenta i przewozimy cię na Grenlandię. To jedynę bezpieczne miejsce gdzie... - nie dokończył bo mu przerwałam.
- Że co? Na Grenlandię? Wiesz ile tam jest stopni? Czy wiesz...
- Tam jest Centralna Baza Sojuszników Oporu - wcisnęła mama trzymająca się dotychczas na uboczu. - I nie tylko ciebie ewakuujemy lecz całą bazę.
* * *
Proszę zapiąć pasy - donośny głos zaryczał w głośnikach - Witamy na pokładzie Boeingu 777 lecącego do Reykjawicku na Islandii.
- Czemu na Islandię? - spytałam zdezorientowana zapinając pas.
- Miejsce przesiadkowe - wyjaśniła moja siostra z irytacją która siedziała już zapięta na miejscu obok.
- Opowiesz mi o Clary?
- Co? - rzekła wyraźnie zaskoczona. - Skąd wiesz?
- Od Cartera.
Vanessa wyciągnęła ze swojej torby podręcznej pilnik i zaczęła piłować sobie paznokcie.
- Clarissa Lecey Clark. Moja siostra bliźniaczka.
Zamarłam
- Co ci jest? Nigdy nie słyszałaś o bliźniaczkach? No rozumiem że może nie słyszałaś o dziewięcioraczkach ale ja mam BLIŹNIACZKĘ, Dwie sztuki. Rozumiesz?
Do moich oczu napłynęły łzy. Zaczęłam odpływać. Ostatnie co przemknęło do mojej świadomości to ciche chrapanie z fotelu obok oraz warkot startującego samolotu.
* * *
Gwen. Gwen obudź się. - ktoś mną potrząsnął. Otwieram oczy i widzę Cartera w towarzystwie Vanessy w stroju stewardessy. Po chwili spoglądam nieprzytomnie na bok potem znów na dziewczynę obok Cartera.
I nagle mnie oświeca. Bliźniaczka Vanessy. Clary. Miała taki sam wygląd jak Van. Różnica między nimi polegała tylko na tym że Clary miała bliznę ciągnącą się wzdłuż łuku brwiowego. Odpięłam pas i poszłam za Carterem a Clary za mną.
Wkrótce weszliśmy do małego pomieszczenia gdzie nad drzwiami wisiała żółta tabliczka z napisem:
POKÓJ DLA STEWARDES - CLARISSA.
- O co chodzi? - spytałam zdezorientowana.
- O to że nie możesz NIGDY dolecieć na Grenlandię...
Carter nie zdążył dokończyć bo przerwała mu Clary.
- ...ponieważ nasz mama nie wie że czeka tam na ciebie wojsko prezydenta.
- A co z mamą? - dolna warga zaczęła mi się niebezpiecznie trząść.
- Czy prezydent jej coś zrobił gdy pomogła ci uciec? - Odpowiedział mi pytaniem na pytanie mój brat.
- Gwen co ci? - moja siostra pobladła.
- Gwen co cholery co ci jest? - Carter rzucił się w moją stronę w momencie gdy zaczęłam się osuwać z krzesła na którym przysiadłam.
Chwycił mnie w ostatniej chwili i wziął na ręce.
- Leki - wyszeptałam i zamknęłam oczy.
* * *
Chwilę potem jak dostałam leki Clary musiała iść bo zaczynało się lądowanie. Carter zaź pomógł mi założyć plecak na plecy.
- Pamiętasz plan? - spytał po chwili. - W bocznej kieszonce masz leki. Pamiętaj o tym.
Skinęłam głową i zapięłam pasy. Gdy samolot dotknął płyty lotniska i kilka minut później podjechał na swoje wyznaczone miejsce odpięłam pasy i poczekałam aż wszyscy pasażerowie wysiądą.
Gdy samolot opustoszał wyszliśmy z niego i udaliśmy się w stronę magazynów gdzie po pięciu minutach przybiegła zdyszana Clarissa. Zdziwiłam się że ją tak wcześnie zwolnili.
- Szybko poszło... - zaczęła ale przerwała. - To zaczynamy.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Pa Carter - zdążyłam tylko tyle z siebie wydusić nim zniknął za zakrętem. Nagle usłyszałam czyjeś kroki i czyjeś nawoływanie:
Clary,Gwen,Carter! Gdzie jesteście?
To była mama.
Wsiadaj - tym razem usłyszałam głos mojej siostry.
Śmiesznie wyglądała siedząc za kierownicą małego samochodziku jako stewardessa. Posłusznie usadowiłam się na miejscu pasażera i położyłam sobie plecak na kolana. Bliźniaczka Vanessy ruszyła z kopyta. Skierowała się w stronę garaży i wyjechała z piskiem opon z budynku lotniska. Potem pognałyśmy drogą pożarową bo jako jedyna nie miała szlabanów i innych zabezpieczeń. Następnie dostałyśmy się na obwodnice i jechałyśmy tak z godzinę. Później Clary zjechała na pobocze, zerknęła na zegar znajdujący się na desce rozdzielczej i odetchnęła.
- Weź leki - powiedziała zmęczonym głosem - Za chwilę ruszamy z powtotem. Odleciał nasz samolot na Grenlandię.
- Wracamy? Czemu?
- By polecieć do Czech. Aha. Wspominała ci że Harry leci z nami? A ja nareszcie polecę na cywila. No i trochę się wyśpię. Nie spałam przecież 20 godzin.
Ciąg dalszy nastąpi...

Komentarze
Prześlij komentarz